drewniana rzezba

drewniana rzezba

piątek, 24 października 2025

Jesiennie

 Chyba  zapadnę niedługo w  sen zimowy. Na razie  to mi  się lekko przestawiły pory doby. Dzień  zaczyna  mi  się około godziny  14,00  i siłą rzeczy  w porze  gdy inni  bladym świtem otwierają  oczy- ja  zasypiam. No ale  nie  czuję z tej racji tak  zwanych  wyrzutów sumienia, bo jak na razie mogę sobie  poprzestawiać  dobę jak mi pasuje.

Tej nocy był bardzo  silny wiatr. Już dobrze po północy podeszłam do okna  by  sprawdzić czy pada deszcz i....  zostałam przy oknie na  długo wpatrując  się w drzewa po drugiej  stronie ulicy.  Widok  był naprawdę piękny. 

Berlińskie ulice  są wyraźnie  niedoświetlone  nocą, poza tym mieszkam wysoko nad  latarniami ulicznymi i....obserwowałam spektakl. W ciemności  co chwilę spadały  w  dół złote spore  płatki. Nim włączyłam w  głowie  racjonalne myślenie byłam nawet nieco  zdziwiona i dopiero po chwili uświadomiłam  sobie, że to przecież liście tego wielkiego ,  starego drzewa, które  rośnie wraz  z innymi po drugiej  stronie ulicy i  w dzień  jego liście  są niemal pomarańczowe w kolorze, a nocą, podświetlone wiszącą nad jezdnią latarnią wydawały się złotymi płatkami. Dziś drzewo mocno ogołocone  z liści, których  wczoraj było jeszcze bardzo dużo - tak się prezentuje:

 


 A na dole po lewej  stronie, na dole zdjęcia  widać "moje"   dęby burgundzkie, które w jeden  dzień nabrały barw jesiennych. Teraz u mnie  hula  wiatr i zapewne  jutro na  tym drzewie już wcale  nie  będzie liści. A poza tym nie wiem dlaczego boli  mnie  gardło ( nie jadłam lodów już dawno) no i do kompletu ten nerw obwodowy przypomina  mi  bólem,że nadal jest ze mną.

Miłego  dnia  Wszystkim!!! 

P.S. 

cały dzień wiało, z zachodu. 

 

 

sobota, 18 października 2025

Jesień już się rozgościła




Nie  da się ukryć, że jesień a potem  zima  nie  są  moimi ulubionymi porami roku. Co prawda lubię każdą z tych pór  "wybiórczo"  - lubię  jesień  gdy  jest słoneczna, pełna kolorów a ja wtedy  mogę wędrować po lesie i z  zapałem godnym  zapewne ważniejszych spraw szukać  grzybów.

Siedząc przy kuchennym  stole spoglądam  na "moje" ulubione  brzozy- jak  zawsze mnie one zachwycają. A po drugiej stronie mieszkania mam takie widoki:




 To dęby burgundzkie - one nie  gubią liści na  zimę- całą zimę będą miały uschnięte brązowe  liście, które dopiero pod  sam koniec zimy zaczną opadać. I wtedy  wiadomo, że teraz  nadchodzi  wiosna. Te  drzewa  są jeszcze młode.  I niestety już jest  sporo uschniętych gałęzi - po prostu nikt  tu latem nie podlewa tej  miejskiej  zieleni - bo trzeba oszczędzać  wodę.

I jak na  razie  nie mogę narzekać na pogodę.  Gdy pada to nie leje  jak  z cebra, przeważnie zdarza  się  gęsta mżawka lub  dość  drobny deszcz i nie pada  cały  czas ale  z przerwami, dzięki  czemu mogę sobie  zaplanować w jakim  czasie  wyruszyć na  zakupy zapoznawszy  się uprzednio z  zapowiedzią meteo. 

I, co  zawsze mnie  zastanawia -  pogoda jest zawsze wielce zgodna z tym co przepowiedziała pogodynka dla danej dzielnicy. Nie mam  nawet bladego pojęcia jak ci panowie od meteo mogą tak  dokładnie przewidzieć czas i długość opadu. I bardzo się cieszę, że jeszcze  jest sporo liści na drzewach, dzięki  czemu w czasie mżawki nawet  nie muszę otwierać parasola. A mój zaokienny  rozmaryn tak  się prezentuje:


 Mam  zamiar przezimować  go na  zewnątrz na loggii, tylko muszę "poczaszkować"  nad ochroną skrzynki przed  zbytnim ochłodzeniem. Chyba obłożę ją styropianem a potem obłożę kocykiem. I może zrobię z arkusza cienkiego celuloidu rodzaj  osłonki przed  zimnym  wiatrem.

A tu coś innego - popatrzcie na te  dwie pestki awokado - porąbało mnie w  widoczny  sposób i postanowiłam wyhodować  w domu  awokado. Pestki obrałam dokładnie  ze skórki (tak kazali ci co się na tym znają) wbiłam w każdą trzy wykałaczki i każda  z pestek  spędziła nieco ponad  tydzień w szklance z wodą, zanurzona  do połowy wysokości pestki. I nawet  zapamiętałam z instrukcji, że ta szersza, bardziej kulista  część pestki ma  być na  dole  w  wodzie, ta bardziej "spiczasta" ponad  powierzchnią  wody.

Jedna z pestek  już wypuściła piękny,  długi  korzonek więc jutro rano powędruje do doniczki z ziemią:

                                                     

Te trzy drewniane  wykałaczki zostały  wbite  w pestkę  by ją utrzymywać w  wodzie na pożądanej głębokości.
 A ta  druga pestka jeszcze ze dwa lub trzy  dni posiedzi w  wodzie, bo wprawdzie już widać korzonek, ale trzeba poczekać  aż będzie nieco dłuższy.


 

 W tym pęknięciu pestki już widać że ta też wypuściła korzonek,  ale poczekam aż  będzie  nieco dłuższy. Ciekawa jestem co będzie  dalej.

Poza tym chcę  sobie na balkonie wyhodować oleander. Więc uszczknęłam kawałeczek oleandra, który mijam codziennie po drodze, spędził kilka  dni w  wodzie i też  już może  wylądować w doniczce z ziemią. I ten  skrawek oleandra   tak się prezentuje:

 

 


 Jeszcze jeden  dzień  w  wodzie i powędruje  do doniczki  z ziemią. Ciekawa jestem jak  się będzie hodował. Jestem o tyle  ciekawa, że to będzie  krzew balkonowy i powinien  mieć kwiatki różowe.

Dobrych i pogodnych dni Wszystkim życzę!!! 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

piątek, 10 października 2025

Nic ciekawego, no ale .....

 .......biorąc pod  uwagę mój  wiek to chyba   normalne. No i podobno na   bezrybiu to i rak ryba.

Jak  wspomniałam  byłam w poniedziałek u audiologów. Jestem "zaaparatowana  dwuusznie", z tym, że na lewe ucho to  nic  nie słyszę i to już od  wielu lat, w prawym  słuch jeszcze jest, ale tak zwanie  "stosownie  do metryki", więc  jest  tylko wspomagany.  Gdy w 1976 roku miałam  sprawdzany  słuch  z racji kursu na prawo jazdy to badający  mnie  lekarz  stwierdził, że nieco gorzej  słyszę na lewe ucho, a potem przepytał na  co chorowałam  i gdy wymieniłam, że w dzieciństwie  to przechorowałam szkarlatynę oraz  wszystkie  możliwe dziecięce  wirusówki a przy odrze to już  się zastanawiano czy aby wyżyję, to  poinformował  mnie, że właśnie  szkarlatyna  miała to do siebie, że uszkadzała  słuch. Teraz  nie uszkadza  bo są już na  nią antybiotyki.

Nie  miałam tym razem kontroli słuchu tylko były czyszczone aparaciki.  Cała procedura trwała około 20 minut, potem  miła pani przyniosła  mi aparaciki, założyłam je i pierwsze  co musiałam  zrobić to ściszyć natężenie  głosu. No ale  na ulicy i tak myślałam, że mi głowa odpadnie tak byłam ogłuszona  dźwiękami. Po przyjściu  do domu stwierdziłam że coś mi jednak   nie  gra z lewym aparatem. Tak prawdę mówiąc to ja go przedtem  wcale nie  nosiłam, bo mnie jakoś ucho w nim  bolało. Nawet powiedziałam o  tym tej pani , na co mi powiedziała, że  najprawdopodobniej zbyt płytko go umieszczałam w uchu i mi go mocniej w  to ucho wepchnęła. 

Dobrze, że wieczorem w domu, gdy usunęłam oba aparaty doznałam  olśnienia czemu byłam tak pięknie ogłuszona na mieście- po prostu po czyszczeniu aparatów  wzmacniacz mocniejszy został przez personel zainstalowany w aparacie do tego jeszcze słyszącego  ucha. Poza tym skupiłam  się by dociec w którym dokładnie  miejscu przeszkadza  mi ten aparat z lewego ucha i......oczywiście  zlokalizowałam miejsce. Dobrze, że mam szklany pilnik, nim delikatnie  nieco ścieniłam miejsce w aparacie, które mi sprawiało ból, delikatnie opiłowałam powierzchnię kilka  razy sprawdzając  czy jest lepiej. No i przy okazji właśnie  stwierdziłam, że pomylono  bateryjki, więc po kilku minutach wysiłków i rzucanych w przestrzeń słów niecenzuralnych udało  mi się wszystko poustawiać w prawidłowy sposób. No i mam teraz  nauczkę, by następnym razem wszystko sprawdzić jeszcze nim opuszczę  punkt audiologów.

Nie  da  się ukryć, że jednak starość  nie  radość, choć i młodość  to nie  wesele. U mnie    dziś typowo jesiennie, przechodzą  deszczyki , jest 14 stopni  ciepła i okropnie wieje. I chyba  żadna  siła mnie  dziś z chaty nie  wygoni. Wiatr to ja lubię gdy pływam na żaglówce a nie gdy jestem na  spacerze i miecie we mnie  kurzem.

Doszłam  do wniosku, że ja to chyba nie jestem  całkiem  normalna- jedyne  za czym tęsknię to......Bory Tucholskie, wędrówki lasem i zbieranie  grzybów. No kompletne  wariactwo, ale  nigdzie  wszak nie jest  zapisane ustawą, że muszę  być normalna.

Ale mam też powód  do radości- moja  serdeczna przyjaciółka, Joasia Rodowicz  miała  wystawę  we Włoszech i ta  wystawa została  szalenie  dobrze przyjęta. I tak  się  tym cieszę, jakby to mnie  spotkało.

Joasiu Kochana- JESTEŚ WIELKA!!!! i  szalenie  się  cieszę Twoim  sukcesem!!!! Tak trzymaj!!!!! 

A poza tym nadal nic się u mnie  nie dzieje. Dobrego Wszystkim!!!!!







 Pierwsze  dwa  zdjęcia to Berlin, a kolejne  to Poczdam

poniedziałek, 6 października 2025

Nic a nic się nie dzieje.

 

 Może to i lepiej , że nic  się nie  dzieje. Tylko jesień się cichcem wślizguje - na drzewach  jeszcze  sporo zielonych  liści, ale  rano na  chodnikach coraz  więcej pożółkłych i  zbrązowiałych zaściela  chodniki. Temperatura  jeszcze znośna, dziś oscyluje około 12  stopni. Wyjątkowo przyzwoicie   zachowuje  się  deszcz bowiem pada albo nad  ranem  albo trenuje opadanie  nocą.

Dziś  wracając z city- a byłam u audiologów -połowę drogi udało  mi  się pokonać  autobusem,  ale drugą połówkę pokonałam pieszo, bo gdy się doczytałyśmy  z córką, że autobus na dalszy odcinek  drogi ma szansę przyjechać  dopiero za 20 minut, stwierdziłam, że w tym układzie to ja  się przewlokę per pedes.

I szłyśmy ulicami, przy których  stoją budynki z  lat  1920 - 1930, między innymi ówczesne "osiedle" , na którym powstały w Berlinie pierwsze podziemne parkingi na terenach, gdzie stały budynki mieszkalne. Te budynki  są  całkiem niedaleko ode mnie, ale jakoś pierwszy raz weszłam  na podwórko.



 Na tych zdjęciach widać podwórko owego osiedla. Pod trawnikiem osiedlowym są podziemne parkingi. Mieszkania na  tym osiedlu  były spółdzielcze. Parkingi nadal funkcjonują i stanowią przedmiot zazdrości.

Bowiem znalezienie miejsca do zaparkowania jest naprawdę karkołomnym zadaniem i między innymi  z tego powodu jestem szczęśliwa, że  się pozbyłam swojego  samochodu.

Dobrego  nowego tygodnia  dla Wszystkich!!! 

czwartek, 11 września 2025

Wydaje mi się.......

 ........że mam o  czym  napisać. 

Bo jak  zwykle nic  się u  mnie  ciekawego nie  dzieje, co właściwie jest sprawą zrozumiałą,  jako że  z racji wieku w pewnym  sensie  "wyszłam z obiegu". Nie mam tu kontaktów z Polonią, bo jakoś tak  jest, że ta  Polonia berlińska to ludzie  w tak  zwanym "wieku produkcyjnym",  a więc zapracowani od rana  do  późnego popołudnia a potem wracają  do  swych  domów i mają  co robić.  

Oczywiście zdaniem   mojej  córki powinnam  była  zaraz  po przyjeździe  do Berlina ruszyć tyłek i pojechać  do centrum, gdzie jest coś jakby ośrodek polonijny, no ale nie  da  się ukryć, że ja  wcale   jakoś  nie tęsknię za Polonusami. Nigdy nie  byłam super  towarzyska i 3 osoby "w kupie" to już dla  mnie  tłum. Poza tym nie  da  się ukryć, że osób zbliżonych do  mnie  wiekiem to można tutaj, zgodnie  z powiedzeniem,  "ze świecą  szukać". Bo Polacy  póki mogą  pracować to tu pracują a na  wiek  emerytalny wracają na Ojczyzny łono. No ale  ja niemal  zawsze  szłam pod prąd, więc właśnie będąc już od  14 lat  w wieku emerytalnym osiadłam  - w Berlinie.

Dziś rano  ( tylko się nie  zgorszcie, że u mnie  to jest rano) czyli tak ok.10,00 gdy właśnie  skończyłam sączenie "po-śniadaniowej" kawy nagle poderwało mnie koszmarne  wycie. Oderwałam się od  monitora i zerknęłam  w stronę, z której owo wycie  dochodziło i  zdębiałam - mój,  właśnie podładowujący  się smartfon "zionął" krwistą czerwienią i  wył. 

Nie ukrywam, że jako rasowa debilka skojarzyłam ową  czerwień ekranu  za znak ostrzeżenia, że ani chybi on zaraz albo wybuchnie albo się zapali i przeczytawszy jednym okiem wyraz ostrzeżenie - wyrwałam wtyczkę z kontaktu i tym samym nie  mogłam  się już dowiedzieć co to za ostrzeżenie  było. Na  wszelki wypadek wyjrzałam  wpierw  na podwórku (puste), potem nawet wyszłam na  balkon od strony ulicy, ale wszystko było "jak  zawsze", pusto, ani pół człowieka.

W godzinę później zatelefonowała do mnie  córka, która w niedzielę wieczorem wróciła  z wojażu służbowego do Brazylii  i..... przeprosiła, że zupełnie  zapomniała  mnie uprzedzić o tym, że będzie  dziś w Berlinie ( a może i nie  tylko tu) próbne  alarmowe ostrzeżenie o niebezpieczeństwie. Bo okazuje  się, że kraj ma  w całkowitej  rozsypce  wszelakie systemy alarmowe. Trochę  się pośmiałyśmy, że nim przeczytałam co było napisane na  ekranie  smartfona to szybko wyciągnęłam wtyczkę z kontaktu i tym  samym nie wiedziałam z jakiej  to racji smartfon tak ślicznie  zawył. No ale  z drugiej strony był  to niewątpliwe  wyraz  przytomności mego zaawansowanego wiekiem mózgu.

Przy okazji dowiedziałam się, że kuchnia brazylijska jest super,  wszystko było bardzo  smaczne a na dodatek nie  wywoływało żadnych  sensacji gastrycznych. No nic dziwnego, bo tam właściwie większość spożywanych produktów jest  ze  swej natury bezglutenowych. Tam po prostu nie ma  czegoś takiego jak mąką pszeniczna, która tak mniej więcej nieco  ponad  50 lub   nawet  60 lat  wcześniej  została w Europie "przeprogramowana" biologicznie na produkt o zwiększonej ilości glutenu. Tylko jakoś organizmy ludzkie się nie przeprogramowały i te  zwiększone w mące ilości  glutenu nie wyszły ludziom na  zdrowie.  

Z dziwnych ciekawostek - Sao Paulo nie zachwyciło córki pod  względem architektonicznym - bo to coś jak Nowy Jork, czyli tunele  ulic ciągnące  się u podnóża  wieżowców. 

Zaraz  po przylocie  kolega córki, który od pewnego  czasu  mieszka  w Sao Paulo  uprzedził ich, by  absolutnie  nie korzystali z telefonów  komórkowych  na ulicy i by nosili je  dobrze ukryte. Bo każde użycie  komórki na ulicy  może  się  skończyć jej.......kradzieżą.  Poza tym miasto jest pełne bezdomnych, których  los jest   chyba  władzom absolutnie obojętny. Nie  ma żadnych noclegowni, bezdomni nocują pod  szpalerami drzew które  są posadzone pomiędzy chodnikiem  a jezdnią  (a  zieleń tam rośnie jak na  drożdżach), nocują też pod wiaduktami. I nikt się ich losem  nie przejmuje.

Drugie  zadziwienie - w toaletach wisi informacja, by nie  wrzucać zużytego papieru  toaletowego do muszli klozetowej ale do stojącego obok niej  pojemnika. A to wszystko dlatego, że system kanalizacyjny jest "niewydolny" i  namoczony papier  zatyka   światło  rur.  A w lepszych miejscach  publicznych  i hotelach jest w toaletach instalowane  "skrzyżowanie" muszli klozetowej z bidetem. W jednym  z  warszawskich szpitali też się  z tym "wynalazkiem" wiele lat  wcześniej  spotkałam.

A poza tym to z przyjemnością odnotowała  fakt, że przy plażach w Rio de Janeiro są toalety a na dodatek są one bardzo zadbane, czyste, pachnące.

Mnie osobiście  Brazylia  kojarzy  się nieodmiennie z piosenkami  francuskiego zespołu KAOMA, którego solistką  była  Loalwa Braz (urodzona w 1953roku), która wylansowała piosenkę pt. LAMBADA. Nie wiem  czy wiecie,  ale w styczniu 2017  roku kierownik zajazdu, którego właścicielką była Loalwa oraz  jego  dwaj koledzy pobili dotkliwie  piosenkarkę. Wprawdzie udało się jej uciec do  swojego  samochodu,  ale  gdy zdołała odjechać  zaledwie  kilometr straciła przytomność a  samochód się  rozbił. Z tego  co ja  pamiętam, to Loalwa Braz udzielała dużej pomocy instytucjom zajmującym  się bezdomnymi. I wtedy, zaraz  po jej śmierci krążyła wersja, że została  zaatakowana przez  bezdomnych, którym pomagała. A dziś wyczytałam, że to wcale nie  byli  bezdomni  sprawcami jej  śmierci.

A ja w sobotę lub  w niedzielę obejrzę  u córki zdjęcia z owego wojażu.

A poniżej mała  ciekawostka, która  dla mnie  była  dziś odkryciem. Otóż na  mojej  zaokiennej pelargonii odkryłam dziś  takie  coś:


 

 Po przekwitłych kwiatach są wyraźnie  nasionka - maleńkie i wyposażone  w wątlutkie  pióreczka. Pieczołowicie  je  zebrałam do pudełeczka i może uda  mi  się na wiosnę wyhodować z nich sadzonki.


 Tak  się prezentują te  nasionka  mojej pelargonii Flower Fairy White Splash i  zaraz będę szukać w  sieci  coś na temat hodowli pelargonii z  nasion. A jeżeli ktoś  z Was  wie  coś  na ten temat, to napiszcie proszę.

Miłego  Wszystkim!!! 

 


 

  

 

poniedziałek, 1 września 2025

Podobno......

  ....................dziś 1 września, a u mnie od świtu  słońce  "szaleje" a temperatura to 25 stopni w  cieniu, flauta  absolutna, nawet żaden listek na drzewie nie zadrży.

W Berlinie jeszcze nie ma  szkolnej stonki, szkoła zacznie  się 8 września, moi  są jeszcze  na  wakacjach. I to daleko stąd, bo w Brazylii. W związku z tym dostałam od  nich  wiadomość, że właśnie są w Paraty .

Paraty to nieduże  miasteczko leżące pomiędzy Rio de Janeiro a  Sao Paulo, a tak  dokładnie  to 250 km od  Rio de Janeiro i 350 km od  Sao Paulo. Temperatury  tam w tej  chwili  znośne, bo pomiędzy 18 a 26  stopni- no to prawie jak w Berlinie. Tyle  tylko, że mi tu nigdzie   w pobliżu  nie śmigają  kolibry, a jak  mi napisała  córka to gdy jedli śniadanie  na tarasie to śmigały obok  kolibry a z owego tarasu  mieli widok na tropikalny las.   A pomysł na Paraty wziął  się  stąd, że córka jest  zaproszona na międzynarodową konferencję, która  zaczyna  się jutro w Sao  Paulo i potrwa  do piątku i w niedzielę  moi już w komplecie  wylądują w Berlinie. 

Podróż z Berlina  do Brazylii jest  dwuetapowa, pierwszy odcinek  to Berlin-Paryż,  drugi to Paryż Rio de Janeiro, w sumie to na ogół 12 godzin  lotu a  czasem trzeba w Paryżu poczekać na samolot do Rio. O Sao Paulo to  się nasłuchałam  sporo opowieści bo przez kilka  lat pracował tam nasz przyjaciel i oczywiście  razem  z nim była jego żona i dwie  córki. Ich  zdaniem Sao Paulo jest straszliwie  zabudowane i nieco w nim  ciasno i gęsto od  budynków,  za to okolice  ładne. 

Dziś  właśnie  moi  się już z Paraty wyprowadzają i jadą do Sao Paulo. Do Berlina  powinni  przylecieć  w niedzielę,  bo Młodszy w poniedziałek  już idzie  do  szkoły.  No to jak  amen w pacierzu w przyszłą niedzielę będę oglądała zdjęcia z tego wojażu.  

Miłego nowego   tygodnia Wszystkim!!!              

poniedziałek, 25 sierpnia 2025

Widzi mi się .........

 ..........że nadchodzi pora przejściowa.

Teraz za oknem  tylko +18 stopni, a niebo nade mną tak  się prezentuje:


 

Meteo przewiduje na środę skok temperatury aż  do  +27  stopni pana  C, ale to już  zapewne będzie  ostatni ciepły dzień, potem następne dwa  dni  mają nas obdarować  deszczem i temperaturą  już nie  grożącą przegrzaniem. No ale jak zawsze  z pogodą - pożyjemy- zobaczymy. 

Od jutra  znów będę sama w Berlinie, moi wykorzystują ostatnie  wolne dni.  Młodszy rozpoczyna szkołę dopiero 8 września. A Starszy jest przeszczęśliwy, bo został przyjęty na  studia informatyczne na Universitat  Potsdam, który cieszy się  bardzo dobrą opinią w tej  dziedzinie. Trochę się chłopak najeździ  szybką koleją miejską (S-Bahn) bo od Berlina do  Poczdamu to jest 35 kilometrów. Tu to ma  do kolejki  miejskiej tak ze  750 metrów a ile  w Poczdamie  to nie mam pojęcia.   

Strasznie się ten mój starszy , obecnie 16-letni  wnuczek postarzał - już  musi się  zacząć golić! Ale nie wykluczam, że pójdzie w  ślady  swego taty i  zapuści  brodę, bo dziś paradował z  całkiem dobrze  widocznym zarostem, chyba już  centymetrowym. Starszy ma w tej  chwili 178 cm wzrostu, a o dwa lata Młodszy jest od  niego o całe 2 centymetry wyższy, czyli ma  180 cm  wzrostu  i szalenie to go cieszy. Nareszcie jest w  czymś lepszy od starszego brata. A my,   dorośli,  po cichu się  naśmiewamy  z tego, że te dwa centymetry  wzrostu tak  radują Młodszego.

Ciekawa jestem na jakie studia pójdzie Młodszy, na razie ma jeszcze sporo  czasu przed  sobą, bo ukończył w lutym 14 lat a do szkoły  trafił w "normalnym" wieku,  czyli gdy  miał 7 lat.  A chodzi do gimnazjum, w którym cały program liceum będzie  wykładany w języku francuskim.

Zadziwił mnie nieco system rekrutacji na  studia, bo Starszy  wcale nie zdawał egzaminu na owe studia, musiał tyko napisać w domu "wypracowanie" uzasadniające wybrany  kierunek oraz przedstawić do wglądu wykaz swych osiągnięć  w Gimnazjum, czyli ważne były  stopnie końcowe z każdego zakończonego roku nauki w gimnazjum.

Gdy mi opowiadał, że dostał się na te  swoje  wymarzone  studia to aż mu się oczy świeciły. I ogromnie się cieszę, że się  dzieciak załapał na taki  kierunek jaki sobie  wybrał.

Dobrego nowego tygodnia  Wszystkim życzę!!!!!